niedziela, 5 maja 2013

Pierwszy.

Muzyka.
Spakowałam już wszystkie walizki. Ktoś z boku powiedziałby, że jadę na dwutygodniowe wakacje, bo ilość walizek wskazywałaby właśnie na to. Wzięłam tylko dwie. Chciałam przecież wszystko zacząć od nowa, a nie taszczyć za sobą przeszłość. Na początku byłam pewna mojej decyzji. Wiedziałam, że potrzebuję zmian, więc moją wiedzę postanowiłam zamienić w czyn. Nie wiem, co sprawiło, że zaczęłam się wahać. Może to dlatego, że wszyscy tacy jesteśmy. Chcemy zmian, pragnąc jednocześnie by wszystko zostało "po staremu". Coraz bardziej nienawidziłam Londynu. Londynu, który przecież było moim domem.. Miejscem, poza granice którego nigdy się nie wychylałam. I tak nagle, w przeciągu kilku godzin miałam się znaleźć w innym mieście. Ba. W innych kraju. Jednakże potrzebuję tego. Wiem to, ale ciągle jest ten strach o każdy kolejny dzień w dala od Anglii. Jedyne, co mi teraz pomaga, to fakt, że już nie ma odwrotu. Rzuciłam pracę, zapłaciłam za bilet, a za zaoszczędzone pieniądze (które na koncie leżały już bardzo długo) kupiłam mały domek w Madrycie. Klamka zapadła. Marne to pocieszenie, ale zawsze coś. Z rozmyślań wybił mnie klakson taksówki. Oho, trzeba się pożegnać. Byleby tylko ci studenci, którym wynajęłam mieszkanie, nie zdemolowali tego idealnego gniazdka. Spojrzałam ostatni raz na moje lokum. Stojąc w korytarzu mogłam zobaczyć zaskakująco dużo. Obraz świetnie pasujący do ciepłego, kremowego tła, na którym wisiał, beżowa sofa, puszysty biało-czarny dywan.. Stop, koniec, tylko mi się tu nie rozczulaj El! Wzięłam walizki i wyszłam, bo gdybym została tam jeszcze chwilę, moje plany zmieniania siebie najprawdopodobniej ległyby w gruzach.
Przez szybę samochodu widziałam całe moje dotychczasowe życie. Oparłam głowę o szybę. Dlaczego inni zaczynają swoje życie od nowa, od tak. Bez żadnych sentymentów.. A ja czuję się tak, jakbym nie chciała wyjeżdżać, jakbym nie chciała opuszczać tego miasta. Którego nawet nie kochałam! I wtedy dotarła do mnie odpowiedź. Londyn był moim azylem. Był kryjówką przed całym złem, którego jednak tutaj nie brakowało. Miejsce najbezpieczniejsze z najgroźniejszych. I jednocześnie jedyne miejsce, które tak naprawdę znałam. To wszystko jest takie pogmatwane i dziwne. Ludzie porównując coś zawsze mają punkt odniesienia. Ja nie miałam, zawsze mieszkałam tylko tutaj. Tu się urodziłam i wychowałam, nawet w wakacje, gdy inne dzieci wyjeżdżały na wieś, ja zostawałam w mieście. Stolica Anglii zadała mi wiele bólu, a ja nadal uważam ją za bezpieczne miejsce. To chyba nie jest normalne. Chociaż, jak to ktoś kiedyś napisał, każdy jest trochę nienormalny. Moja nienormalność objawiała się właśnie w tym. Ale nie powinnam teraz o tym myśleć. Zacząć od nowa, pamiętaj, zacząć od nowa. Ale było coś, co nie pozwalało mi zamknąć tego rozdziału w moim życiu. Postanowiłam owe coś usunąć.
- Przepraszam, możemy się tu na chwilę zatrzymać? - spytałam kierowcy, wskazując małą kawiarnię na rogu, której byłam częstą bywalczynią.
- Dobrze, ale tylko na kilka minut. - odpowiedział starszy pan, kierując się na parking.
- Da mi ich pan dziesięć. - uśmiechnęłam się, wyszłam z samochodu i szybko pobiegłam na tyły kawiarni, której stary mury często mnie pocieszały. Na szczęście nikogo tam nie było. Chodziłam bezmyślnie w tę i z powrotem od czasu do czasu sprawdzając zegarek. Wyjęłam z małej torebki notes, wyrwałam kartkę, nagryzdałam na niej kilka słów i włożyłam w szczeliny skalnej ściany. Jeszcze raz sprawdziłam, czy aby na pewno karteczka nie wyleci. Kosmyk włosów opadł mi na czoło. Wytrzepałam ręce i ułożyłam go z powrotem na swoje miejsce. Moja dłoń natknęła się jednak na coś innego. Coś mokrego cieknącego mi po twarzy. Cholera, ja płaczę!
Łzy, które tam wylałam, a których - swoją drogą - nie było aż tak dużo, były ostatnimi łzami w Londynie. Takie było zamierzenie i chociaż to udało mi się zrealizować. To znaczy pożegnanie z moim domem było zamierzone, słonej cieczy nie miałam w rekwizytach. Była raczej dodatkiem, uzupełniającym tę smutną scenerię w odrobinę dramatu ludzkiego. Chyba wyszło wystarczająco tragicznie.
Siedziałam wygodnie w samolocie, słuchając ulubionej muzyki i przeglądając gazetę. Obrazek jak każdy inny. Nie zorientowałam się nawet, gdy zasnęłam. Obudził mnie głos stewardessy oznajmujący wylądowanie. Wstałam odrobinę za gwałtownie, bo w następnej chwili cała moja śnieżnobiała bluzka była już w coli. Przeklnęłam pod nosem i opuściłam maszynę latającą. Porywisty, suchy wiatr rozwiał moje włosy. Wspaniale. Ale czego mogłam się spodziewać po słonecznej Hiszpanii. Deszczu i kałuż? To nie Anglia. Wszędzie oślepiające światło i okropne ciepło. Nienawidzę gorąca. Kojarzy mi się z brakiem wody, pustyniami. A teraz przyjdzie mi tu żyć. Mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego byli nieźle zaskoczeni moim wyglądem. Blada cera i jasne włosy kompletnie nie pasują do tutejszego wzorca kobiety. Ludzie chyba nie lubią odmieńców. A przynajmniej nie lubi ich ta nieuprzejma recepcjonistka. 
Nie polubiłam Hiszpanii, a Hiszpania nie polubiła także mnie. Świetny początek. Czemu nie wyjechałam do takiej Norwegii?!
-----------------------------
A więc tak. Jaki mam humor, można się domyślić. Ten odcinek wyszedł taki lajtowy, baaardzo krótki, a nawet radosny. No nie wiem, jak to będzie. Może to nawet lepiej, że teraz bohaterka jest troszkę weselsza. W końcu ona cała jest istną huśtawką emocjonalną, a jak to na huśtawce bywa każdy wie. :D
Wymyśliłam całkiem nowe zakończenie i jestem z siebie dumna, Tamto było do dupy. :)
Nie będę obiecywała, że będę dodawała odcinki regularnie, bo tak nigdy nie będzie. Traktuję to opowiadanie na luzie. Jest taką odskocznią od [always-and..]. Ale jeśli już nowa o always'ie to tylko wam powiem, że może jeden odcinek wyskrobię w następny weekend, ale z powodu nadmiaru nauki, lenistwa i meczów będę zmuszona dodawać je bardzo rzadko. Jak jakieś pytania to na tt -> @KasiaJatak
Do następnego :*